Początek

sfery

Pamiętam. Frunęłam nad moją rodziną, tatą, mamą prowadzącą wózek z moją maleńką siostrą i nad sobą, jadącą za nimi na białym składanym rowerku. To był sen wizyjny i z przyszłości, bo taki rowerek dostałam po kilku latach, jako prezent na pierwszą komunię.

O innym śnie długo byłam przekonana, że zdarzył się naprawdę. Już będąc dorosłą osobą zapytałam o to zdarzenie mamę. Nie potwierdziła. Czyli śniłam o tym, że w ogrodzie przy domu, w słoneczny letni dzień pochylałam się nad kwiatem róży. I wtedy wpadła mi do nosa pszczoła. Poczułam ogromny ból, po czym z nosa buchnął mi gwałtowny strumień czerwonej krwi. Krzyczałam ze strachu, nadbiegli dorośli i wyjęli owada przy pomocy szczypiec.
Ufolodzy traktują takie przypomnienia jako zakamuflowany w pamięci efekt wzięcia i instalowania w ciele implantu obcych. Służącego śledzeniu, bądź kontroli rodem z wyższego wymiaru. Analizując to, co mi się później przytrafiało w świecie niejawnym – nie zaprzeczę, że tak właśnie mogło być. Ale pewności ani dowodów nie mam, więc powstrzymuję się od twierdzenia.

Powtarzały się też iście demoniczne koszmary, o czarnym, śmiejącym się złośliwie wilku, czyhającym na mnie pod łóżkiem albo na szafie. Kilka razy usiłował chwycić mnie za rękę, raz nawet udało mu się ją odgryźć, na czym natychmiast obudziłam się.

Wkrótce moi rodzice zaczynają budować dom. I już jest prawie zbudowany, stoi wersja surowa, na parterze stolarz urządził sobie warsztat, są już zamykane na klucz drzwi wejściowe, niektóre drzwi wewnętrzne, podłogi na parterze, ale piętro jeszcze całkiem surowe, brakuje łazienki, pieca itp. Mama niekiedy, w porze kłótni z ojcem, zabierała mnie i siostrę do nowego domu. Miałyśmy wtedy jakieś 8-7 lat. Pewnej nocy, kiedy spałyśmy we trzy w prowizorycznie urządzonym pokoju na parterze usłyszałam ciężkie stąpanie, dobiegające z piętra. Kroki bardzo powolne, ciężkie, wyraźne. Jakby kogoś starego, kto poruszał się bardzo powoli. Zamarłam, łudząc się, że mi się zdaje, albo śni. I wtedy okazało się, że nie. Mama spytała głośno i bohatersko, drżącym głosem:

– Kto tam?

Nikt nie odpowiedział. Po chwili ciszy niewidzialne nogi znów zaczęły kroczyć. Tym razem schodziły z góry, powolutku, po schodach, stopień po stopniu. Ku nam, leżącym w pokoju bez drzwi. I odrętwiałym z potwornego strachu.

Kroki zeszły i… zapadła zupełna cisza. Do rana nic się nie wydarzyło.

Nie zapomniałam o tym nigdy. Gdzieś tkwiło pod skórą zdeklarowanej ateistki. Minęło trochę czasu. Mam teraz oto jakieś 20 lat. Przebywam w domu sama z ojcem, mama z siostrą wyjechały na wczasy. Oboje oglądamy telewizję w pokoju ojca na parterze. Mój pokój jest na piętrze, niedawno wykończony. Ojciec usypia na nudnym filmie. Ja jeszcze oglądam. Gdy nagle… znów te kroki. Powolne, głośne, posuwiste, szurające po podłodze, z pewnością starego człowieka. I znów, drżąc cała w sobie, łudzę się, że może mi się zdaje… Wtedy ojciec budzi się na chwilę. I nagle krzyczy na cały głos:

– Kto tam, do jasnej cholery chodzi?!

Kroki po chwili cichną. Ojciec znów zasypia. Rano nic nie pamięta ze zdarzenia.
Obejrzałam program telewizyjny do samego końca, ale wreszcie musiałam, z duszą na ramieniu, pójść do siebie na górę… Nic więcej się nie stało.

Znów minęło wiele lat i przeszło mnóstwo spotkań po tamtej stronie. W kwietniu 2005 roku przyszedł sen na jawie… a wraz z nim pojawił się dziwny starzec, w moim ówczesnym warszawskim mieszkaniu. Opisałam to dokładnie na blogu Transwizje (kliknij), więc tutaj nie będę tego spotkania powtarzać. Kto chce, może się zapoznać ze szczegółami. Był to jednak sen, nie jawa ani zjawisko materialne, doświadczane przez kilka osób równocześnie.

Jarek Bzoma od snów progresywnych radzi zadać pytanie przed snem. Niedawno wróciły do mnie wspomnienia starczych kroków i takie pytanie zadałam, owszem. We śnie znalazłam się w swoim dawnym pokoju na piętrze, leżąc na łóżku ustawionym przy ścianie z wmurowanymi w nią szklanymi drzwiami balkonowymi, (choć w rzeczywistości nie było tam balkonu, ani tym bardziej oszklonej ściany). Owe szklane drzwi były zasłonięte zasłonką. Zerknęłam za nią i zauważyłam ze zdumieniem czającą się z zewnątrz przy murze, na wysokości parteru, więc niżej, postać młodej dziennikarki. Czyhała na jakąkolwiek możliwość podejrzenia mnie przez szybę! Odwróciłam się i spojrzałam na ścianę naprzeciw wezgłowia łóżka. I szczęka mi opadła. Nie było żadnej ściany, tylko uchylone wielkie czyste okno, wychodzące na nieskończoną jasną przestrzeń…

Czy była to jakaś odpowiedź, albo choćby podpowiedź? Nie mam pojęcia. Świat pomiędzy, granice światów, wgląd i podgląd… W tej sprawie nie potrafię wyciągnąć wniosków ze snu-odpowiedzi. Ani pojąć języka, w którym mi jej udzielono. A nawet jeśli jakieś są, to czy mogę w nie wierzyć?

Dodaj komentarz