Opowieść Phila

Poniżej przedstawiam fragment opowiadania, które zapisałam po intensywnej nocy wizyjnego snu, transu i odbierania informacji w podwyższonym stanie umysłu. Stało się to w 2003 roku. Wtedy przychodziło do mnie wiele historii. Sny były tak szczegółowe, rozbudowane fabularnie i całkiem nie moje, że czułam silną potrzebę dania im formy literackiej. Pewnie w taki sposób zeszło i wciąż schodzi na ziemską niwę wiele utworów, opowiadań, powieści, obrazów, poezji, uznanych potem przez ludzi za w jakiś sposób wyprzedzające swój czas. Ta historia też wyprzedzała czas. Miałam wówczas rzadki dostęp do internetu. Dopiero kilka lat później, gdy dysponowałam w miarę stałym łączem, odkryłam w sieci rzeczywistego człowieka, którego poznałam w owym śnie. Nazywał się Phil Schneider, i nie żył już, gdy mi się śnił. Niektóre szczegóły zostały przeze mnie dodane (nazwiska, imiona, miejsce), ustalone domyślnie, niektóre padły we śnie (Tutenchamon, Japończycy, Los Alamos), treść rozmowy z Philem i Jarhlem jednak pozostaje niezmieniona, choć zamieniona w dialog. We śnie był to przekaz informacji z umysłu do umysłu, bezpośredni, niezwykle szybki.

Autor: Ewa Sey

Pakt z diabłem

Nazywam się George Romantzef. Jestem urodzonym Amerykaninem rosyjskiego pochodzenia. Przez wiele lat byłem dziennikarzem radiowym, odnoszącym niejakie sukcesy. Trwały one do czasu, gdy pod koniec lata 1995 roku udało mi się nawiązać pewien interesujący kontakt. Z anonimowym człowiekiem, który zadzwonił do naszego radia. Było to w trakcie prowadzonej przeze mnie raz w tygodniu nocnej audycji o spiskowych teoriach i UFO. Cieszyła się ona popularnością w całej środkowej Ameryce. Rozmówca udzielił kilku istotnych wstępnych wyjaśnień. Pracował w jednej z baz wojskowych na terenie naszego stanu. W której więzi się kilka dziwnych obcych istot. Nocne światła na niebie widywane w pobliżu bywają ich statkami. Przerwał wywiad nagle, tłumacząc się, że został namierzony przez służbowy podsłuch. Zadzwonił ponownie na drugi dzień, już poza anteną. Umówiliśmy się na konkretny dzień i godzinę w pewnym odległym miejscu naszego stanu.
O całej sprawie wiedział tylko John Bozz, mój szef. Dał mi kilka dni wolnego na zebranie nowych, być może nietuzinkowych materiałów dziennikarskich.

Droga wiodła daleko w głąb pustyni Nevada. Po kilku godzinach nieprzerwanej jazdy przez pustkowie, gdy szary zmierzch zbliżał się właśnie wielkimi skokami, zajechałem przed niewielki przydrożny motel. Tak, jak w podanej wskazówce znajdował się w nim otwarty całą dobę bar, mieszczący – jak się okazało – zaledwie kilka stolików dla niezbyt często i licznie witających w nim gości.
Na schodkach wiodących na taras okolony metalową barierką i przyległy bezpośrednio do baru, w nieruchomej pozie kontrolującego strażnika stał potężny, czarno ubrany mężczyzna. Biła z niego skupiona siła i zdecydowanie. Musiałem niejako wciągnąć brzuch, by przecisnąć się obok niego idąc tamtędy do drzwi. Będąc człowiekiem dość niskim i tęgawej budowy poczułem się przy nim niepewnie i trochę jak dziecko. Nie poruszył się, żeby ustąpić mi miejsca, ale też nie zabronił iść dalej.
Zatrzymałem się na chwilę w drzwiach wejściowych i rozejrzałem bacznie po wnętrzu nie zawieszając na niczym wzroku, aby na wszelki wypadek nie budzić zbędnego zainteresowania. Zamówiłem przy bufecie u dochodzącego skądś z zaplecza pomarszczonego drobnego barmana, kawę i hamburgera z dużą ilością sałatki i dopiero potem odwróciłem się twarzą do środka. Zdecydowanie zająłem miejsce przy pierwszym z brzegu wolnym stoliku. Byłem jeszcze lekko oszołomiony kilkugodzinną samotną jazdą samochodem, może z tego powodu nie odczuwałem zdenerwowania ani nawet ciekawości. Która mnie przecież tutaj przywiodła.

Położyłem na blacie stołu, obok szybko dostarczonego mi posiłku oprawny w brązową skórę notes i długopis, musnąłem palcami górną kieszeń marynarki i wyczułem uspokajający płaski kształt dyktafonu. Poczułem się przygotowany. Miałem w planie wszystko dokładnie i wszelkimi dostępnymi sposobami zanotować i zapamiętać z tego, co będzie się działo.
Zjadając hamburgera rozejrzałem się uważnie po nielicznych współobecnych. Nastawiłem uszu, aby nie uronić żadnego słówka z tego, o czym podejrzewałem, że się w tym miejscu może rozmawiać.

Po mojej lewej stronie pod ścianą siedział milczący, budzący zaufanie mężczyzna około pięćdziesiątki. Był silnej budowy, z białymi włosami wystającymi spod wojskowej czapeczki z daszkiem, mimo wieczornego chłodu tylko w dżinsach i bawełnianej jasnej koszulce, krótkie rękawki odsłaniały znaczne muskuły jego ramion zakończonych szerokimi dłońmi. Zajmował samotnie stolik w kącie, popijając leniwie jakiś napój. Zdawał się nie interesować poza tym niczym więcej. Ledwie jednak wszedłem do środka, gdy od razu powstał pewien ruch. Podszedł do niego ktoś z głębi pomieszczenia.
Był to bardzo wysoki, na oko czterdziestoletni osobnik, mocno szczupły, wręcz chudy. Stwierdziłem, że obaj mężczyźni musieli się już wcześniej znać lub choćby widywać, gdyż chudemu udało się od razu zagaić rozmowę.
– Przepraszam, czy jesteś Phil?
– Tak – uśmiechnął się, wcale niezdziwiony bezpośredniością starszy z nich.
– Jahrl – przedstawił się chudy wyciągając do niego dłoń.

Pomieszczenie baru było na tyle małe, że niektóre słowa i nawet całe zdania z ich rozmowy dobiegały wyraźnie moich uszu.

Chudy dostał przyzwolenie i dosiadł się do Phila. Rzucił temat wspólnej służby w armii na terenie pobliskiej bazy w zakazanej strefie. Phil chętnie dał się wciągnąć w rozmowę i zauważyłem po jednym jego rzucie oka na mnie, że nie przeszkadza mu, że jej słucham.
– Owszem, służyłem tu w okolicach. Przed laty, nieco wcześniej od ciebie – odparł z uśmiechem. – Mogę także cośkolwiek powiedzieć na temat pewnych oficjalnie ukrytych szczegółów działań naszego rządu, które poznałem osobiście. Potwierdzić niektóre plotki, a niektórym zaprzeczyć. Czemu nie?

Wymienili ze sobą jeszcze kilka zdań nieco bardziej ściszonymi głosami i mogłem jedynie z poruszeń ich ciał, rąk, spojrzeń i wyrazów twarzy domyślić się, że rozmawiają także o mnie. Starszy z mężczyzn patrzył w moją stronę jasnym wzrokiem zupełnie bez skrępowania, gdy tymczasem Jahrl zadał mu jakieś pytanie. Phil skinął głową na potwierdzenie i już po chwili okazało się to równoznaczne z pozwoleniem udzielenia mi wyjaśnień.
Jahrl, wstając od stolika klepnął Phila dłonią po ramieniu i zdecydowanym krokiem ruszył w moją stronę. Nieomal w tej samej chwili stał wprost przede mną. Starszy spokojnie przyglądał się tej scenie z boku zupełnie nie wtrącając się w jej przebieg.

Przedstawiłem się mojemu informatorowi szybko i zdawkowo. Z bliska zauważyłem, że Jahrl trzyma cały czas swoje zaciśnięte w pięści dłonie w kieszeniach motocyklowej kurtki z brązowej skóry. Okazało się też, że nie ma zamiaru siadać. Stał po drugiej stronie stołu, naprzeciwko, wysoki i cienki jak pęd trzciny, wybujały w górę na jakieś sześć i pół stopy, co wprawiło mnie w zmieszanie. Musiałem zadzierać głowę, aby widzieć jego pozbawioną zarostu bladą twarz i nie uronić żadnego słowa. Utrudniało to znacznie pisanie w notesie. Tymczasem chudzielec bez zbędnych wstępów, ani nawet sprawdzenia moich dokumentów potwierdzających tożsamość rozpoczął swoją opowieść.

Z początku próbowałem ją notować. Chciałem z tych zapisków zbudować dłuższy szczegółowy tekst, dlatego, gdy już zaczął opowiadanie kilkakrotnie usiłowałem mu przerwać prosząc o powtórzenie umykających mi informacji. Ale on od początku zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Mówił prędko, cały czas wyprostowany jak struna, z oczami świecącymi niby dwie zapalone latarki. Słowa biegły za sobą ciurkiem coraz szybciej i szybciej, aż ledwie nadążałem ze zrozumieniem tego, co mi przekazywał.
Zorientowałem się, że nie dam rady uprosić go o wolniejsze tempo i chcąc nie chcąc porzuciłem notowanie. Tuż przed rozmową włączyłem dyktafon ukryty na piersi i teraz miałem nadzieję, że przy jego pomocy ostatecznie odtworzę wszelkie informacje. Spróbowałem jedynie wsłuchać się w padające słowa, aby maksymalnie dużo zapamiętać z tego dziwnego wykładu.
Mam wieloletnią wprawę w robieniu wywiadów i reportaży, dlatego nie traciłem nadziei, że reszta automatycznie przypomni mi się podczas pisania.

Umysł mojego informatora z jakichś nieznanych przyczyn funkcjonował według parametrów, których nikt z ludzi, przynajmniej nikt zwyczajny, po prostu nie posiada.
– Może został specjalnie wytrenowany przy pomocy jakiejś supertajnej technologii – pomyślałem, usiłując z trudem zdążyć za seriami skojarzeń, obrazów, faktów, liczb, numerów, dat, nazw, miejsc, imion padających z prędkością karabinu maszynowego. Pamięć Jahrla zdawała się magazynować nieskończoną ilość informacji encyklopedycznych. Na dokładkę potrafił z nich swobodnie i do woli korzystać. Z równą prędkością zmieniał temat, a raczej poszerzał go o poboczne uzupełnienia i uzupełnienia uzupełnień.
Z powodu mechanicznego, wręcz nieludzkiego tempa jego mowy pozbawionej wszelkiej tonacji, w mojej pamięci pozostały jedynie strzępy kilku powiązanych ze sobą opowieści. Powtórzyłem je sobie kilka razy w myślach, gdy już ten szalony przekaz ustał. Wszystko po to, aby napisać choćby to żałośnie krótkie opowiadanie.

tuts-xray-of-skull

Teraz jestem pewien jedynie tego, że Jahrl rozpoczął od historii znalezienia przed wielu laty w starym grobowcu na pustyni ciał kilku zamordowanych istot kosmicznych. Każda zawinięta była w półprzeźroczysty biały muślinowy całun. Najdelikatniejsze płótna stosowano przy pochówku członków królewskich rodów, jednak grobowiec do królewskich nie należał. Jedna z nich miała drewnianą nogę. Badania tomograficzne i genetyczne owej mumii potwierdziły jej pokrewieństwo z linią królów przed nią i po niej. Była jednak pół-człowiekiem, kosmiczną hybrydą. Ta historia jest powszechnie znana jako odkrycie grobowca Tutenchamona. Odnaleziono w nim jednak ciała niepasujące do założeń archeologów.

Niebywała prędkość relacji zmusiła mnie do nadzwyczajnej koncentracji umysłu i uwagi. Słuchając pilnie straciłem niezauważalnie kontakt z otoczeniem, ba, nawet czuciem własnego ciała. Prawdopodobnie nawet popadłem w jakiś rodzaj hipnozy wywołanej monotonnym głosem Jahrla. Opowiadał dalej o plemieniu Danitów, które pełniło w Egipcie ważną rolę. Znali rytuały, modlitwy i sposoby zamykające najstraszliwszą ze straszliwych energię w zaklętym kręgu, potrafili ją postawić na straży i chronić się przed nią. W mojej pamięci pozostał obraz mężczyzny w średnim wieku ubranego w starożytny strój ortodoksyjnego żyda. Dotąd nie miałem pojęcia, jak ubierali się Żydzi przed tysiącami lat, ale zaintrygowany sprawdziłem w źródłowych książkach. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że ujrzałem coś rzeczywistego, choć tego wcześniej zupełnie nie wiedziałem. Mężczyzna nosił przepasaną plecionym sznurem szarą płócienną tunikę. Na jego twarzy o wybitnie semickich rysach sterczała egipska czarna zwężająca się bródka, taka sama jak te, które nosili faraonowie. Czy dane mi zostało zobaczyć Mojżesza? A może Józefa? Syna kulawego Jakuba, którego biodro zesztywniało po walce z nienazwaną istotą? Nie potrafię tego stwierdzić, ale zauważyłem, że w momencie, gdy Jahrl opowiadał o tym człowieku Phil lekko uśmiechnął się pod nosem do swoich myśli.
– To właśnie on uczestniczył w nadzwyczaj ważnym tajnym spotkaniu zwołanym z ramienia dominującego w starożytnym świecie imperium. Spotkanie odbyło się w skalnej jaskini, wokół której rozciągała się bezludna kamienista pustynia. Tam ZABIŁ sześć osób spośród tych, co ku niemu wyszli. Powodem było to, że rozpoznał, iż NIE MA W NICH NIC LUDZKIEGO.

Jahrl dodał na koniec, że tajny Wspólny Rząd składający się z przedstawicieli kilku najwyżej zaawansowanych technologicznie krajów Ziemi nawiązał już kontakt z owymi istotami penetrującymi naszą planetę od dawien dawna. Po raz pierwszy oficjalnie zameldowali o nich żołnierze kawalerii amerykańskiej, którzy w pogoni za bandytami weszli do pewnej pieczary znajdującej się na granicy z Meksykiem. Wydarzyło się to na początku wieku.
– One z pewnych powodów nie są dobre – Jahrl zwolnił w tym momencie tempo i spojrzał mi głęboko w oczy.
– Czemu? – zapytałem, z trudem przełykając ślinę. Ponieważ, jak się okazało zaschło mi w ustach.
I chudzielec znów rozpędził się z wyjaśnieniami.
– Chodzi o ważną, potężną, mroczną i straszną istotę, która stoi za nimi. Sprawuje kontrolę nad nieświadomym jej istnienia światem. Jest to pojedyncza istota, prastara, ponura, zawzięta i kompletnie nieprzewidywalna.
– Jak wygląda?
– Chudy nieprzyjemny humanoid drobnej postury z krogulczym nosem – tu jakimś cudem telepatii nieomal ukazał się cień tego obrazu w moim umyśle. Po tej odpowiedzi słuchałem dalej nie przerywając:
– Kontakty przedstawicieli ziemskiego rządu z tym starym władcą zachodzą w ścisłej tajemnicy. Towarzyszą im zawsze elitarne oddziały komandosów.

Nagle pomyślałem przez ułamek ułamka sekundy, (bo na tyle pozwalał mi mój informator), o tych młodych, wybitnie inteligentnych, wykształconych, specjalnie dobranych i wytrenowanych ludziach, którzy ujrzeli na własne oczy przerażająco mroczną obcość i nie zwariowali. Kim są? A może jeden z nich stoi teraz przede mną?
– Ludzie z ziemskiego rządu najchętniej zerwaliby męczący ich i dręczący pakt z ową istotą, ale boją się straszliwych konsekwencji tego zerwania dla niewinnych obywateli. Zdecydowali się podjąć z nią pojedynek, najtrudniejszy z trudnych – zakończył swoją przyspieszoną perorę Jahrl.

Zaczęła wracać mi świadomość jawy. Okazało się, że obok mnie siedzi przy stoliku uśmiechający się Phil kiwający głową ze zrozumieniem. Musiał dosiąść się do nas w trakcie mojego wywiadu z chudzielcem, czego zaaferowany, w ogóle nie zauważyłem. Jahrl o pałającym spojrzeniu skończył właśnie swoją nieludzko przyspieszoną relację. I krótko przedstawił mi osobę swego starszego towarzysza.
– Phil jest już na emeryturze i zgodził się opowiedzieć coś niecoś o swojej pracy i doświadczeniu.
Phil kiwnął głową i przejął opowieść. Przywróciło mi to poczucie rzeczywistości. On przynajmniej wydawał się normalnym człowiekiem.

– Jestem z zawodu geologiem. Pracowałem przy budowie wielu podziemnych baz wojskowych na terenie Stanów. Niejedno widziałem, nie wiem jednak, co cię najbardziej interesuje. Będę się trzymał głównego tematu poruszonego przez Jahrla.
– Zgoda – chwyciłem za notes i długopis, wreszcie mogły mi się do czegoś przydać.

Phil-Schneider

– Pracowałem między innymi w bazie Los Alamos, która ma wiele kondygnacji ukrytych pomieszczeń wiodących głęboko pod ziemię. Natomiast na ogromnej pustynnej powierzchni za wysokim szczelnym ogrodzeniem ze stalowej siatki sterczy w górę wiele długich rzędów ciemnych tarcz, anten, kamer i reflektorów. Są to urządzenia monitorujące i stanowiące część systemu energetycznego tego miejsca.
– Według ciebie, do czego służy to laboratorium?
– Oficjalnie do badań nad energią atomową, przewidywania niebezpieczeństw związanych z jej pozyskiwaniem i używaniem oraz do ostrzegania. Niektórzy jednak wykorzystują jego najnowocześniejsze w świecie urządzenia do kontrolowania wszystkich i wszystkiego – odpowiedział Phil. I zaraz dodał:
– Sprzęt monitorujący i wszystkie czujniki połączone ze sobą zdalnym komputerowym systemem zostały zaprojektowane i wybudowane przez Japończyków. Oni najlepiej znają się na elektronice, miniaturyzacji i mają najnowsze technologie na świecie. Sądzę, że chodzi im o to samo, co naszym. Zbudowanie sztucznej inteligencji.
– Aha – spojrzałem mu wprost w oczy domyślając się – dlatego naszych trapi myśl, że prowadzone tam badania i zebrane informacje nie są do końca bezpieczne, bo twórcy oprogramowania nie są Amerykanami i nadal dysponują jego planami.
– Owszem – przyznał Phil, uśmiechnąwszy się wieloznacznie. – Dlatego tym gorzej dla twórców.
Po czym opowiedział mi o swoim spotkaniu z obcymi na dnie wierconej sztolni, którą daremnie usiłował pogłębić w podziemnych przepaściach bazy wraz ze swoim geologicznym zespołem. Nikt z kilkudziesięciu wysłanych wcześniej przed nim żołnierzy nie przeżył spotkania. Jedynie on, dzięki użyciu pistoletu zdołał się wydostać, ciężko raniony i napromieniowany jakimś świństwem, wyciągnięty w ostatniej chwili na powierzchnię przez ofiarnego strażnika.
– Oni dają się zabić, choć z trudem. Nie są duchami. Mają ciała, ale ich struktura przypomina bardziej grzyba, niż jakikolwiek inny żywy organizm. Zamieszkują iście piekielne groty i oddychają smrodliwymi gazami – orzekł na koniec, jakby lekko zdziwiony tym faktem i dodał filozoficznie – Gdy pakt zostanie zerwany nie wątpię, że ujawni się coś, co od tysiącleci tkwi skryte w głębi, w czeluściach otchłani i ono bezwzględnie zaatakuje wszystkich.

Wręcz nieludzki bieg słów Jahrla i moja wzmożona koncentracja umysłu sprawiły, że po powrocie do domu musiałem poświęcić kilka dni na dojście do siebie. Ostatnia scena spotkania z nim, gdy wreszcie podał mi na pożegnanie skrywaną w kieszeni kurtki rękę i uścisnąłem sześciopalczastą szczupłą chłodną dłoń w milczącym zaskoczeniu, zapadła mi najgłębiej w pamięć. I długo się otrząsałem z nienazywalnego wrażenia.

John Bozz, mój szef odezwał się zaraz po mym powrocie, ciekaw wyników spotkania.
– Masz coś interesującego? Warto było jechać? – dopytywał przez telefon.
Tymczasem byłem, mimo przespanej nocy i spokojnej powrotnej jazdy samochodem przez pustynię, zmęczony i rozczarowany. Umówiłem się z nim następnego rana w siedzibie radia. Miałem jeszcze trochę czasu na zebranie informacji w całość i wszystko, co się z tym wiąże, a więc na sprawdzenie źródeł merytorycznych i dokumentów związanych z tematem w archiwach bibliotecznych i prasowych.
Przede wszystkim najbardziej rozczarowujący fakt był taki, że dyktafon nie zadziałał. Mimo, że taśma przesuwała się nie nagrał się na niej żaden dźwięk, poza kilkunastosekundowym piskliwym wstępem. Dysponowałem jedynie notatkami z rozmowy z Philem oraz zapisem kilku zapamiętanych przez siebie z tyrady Jahrla informacji.
Było to oczywiście za mało, aby przedstawić słuchaczom mojej audycji jakiekolwiek niezbite dowody na odbyte spotkanie oraz podać jego treść, choćby w zarysie.

Mogłem jedynie ująć wszelkie zapamiętane szczegóły w opowiadanie, co niniejszym właśnie czynię. Jak każdemu dziennikarzowi, nie daje mi to jednak żadnej satysfakcji. Czy na tym zależało moim informatorom? Aby ich relacja straciła wartość dokumentu, wyszła poza ramy rzeczywistości i faktu i zyskała najwyżej status jeszcze jednego pomysłu w stylu naukowej fantastyki?

John nawykły do takich spudłowanych zleceń zlecił jednak rutynowe zbadanie dyktafonowej taśmy radiowemu dźwiękowcowi. I tu okazało się, że piskliwy dźwięk zarejestrowany na początku poddaje się obróbce. Zwolniony wielokrotnie i obniżony odpowiednio dla ludzkich uszu pozwolił nam usłyszeć pierwsze zdanie wypowiedziane przez Jahrla do mnie.
– Witaj, Romantzev. Jestem tu po to, aby pomóc ci zrozumieć, kim jesteś…

(Fragment większej całości)

Dodaj komentarz