Błędny duch

Przeprowadzanie zagubionego w zaświatach ducha zmarłego zdarza się jak najbardziej, i śnienie w moim przypadku gra w tym procesie najważniejszą rolę. Nie mam zdolności, które posiada pan Krzysztof Jackowski, jasnowidzenia na jawie. Choć nie powiem, że się coś takiego nie przytrafiło w moim życiu. Jednak większość spotkań z duchami miałam i nadal mam przede wszystkim we śnie, ściślej mówiąc w stanie sennego transu.

Każdej śmierci towarzyszą znaki szczególne, zbiegi okoliczności, przeczucia. Doświadczają ich najbliżsi osoby odchodzącej. Rodzą się jednak ludzie, zapewne jest to jedna osoba na kilka-kilkanaście tysięcy, która pełni specjalną, acz niewidzialną rolę odprowadzacza duchów w swojej społeczności. To jest wrodzona zdolność, poparta zainteresowaniem tamtą stroną, łatwością wchodzenia w trans, naznaczona wrażliwością, a nawet nadwrażliwością na niewidzialne sygnały. W środowiskach wiejskich z dawien dawna byli tacy ludzie, domorośli egzorcyści, szeptuni, wieduni, zielarze okadzający, zamawiacze, zaklinacze, radiesteci, babki i czarownicy. Doprawdy, nie wiem do końca, jak to jest z nimi w mieście. Pamiętam, że zamieszkanie w Warszawie było dla mnie połączone z przeżyciem traumy, jaką to miasto przeszło podczas Powstania, powitaniem z duchami poległych, rozpaczą i bólem, która w nim tkwi. Decyzja o wyprowadzce na wieś była tym niejako przyspieszona.

Po zamieszkaniu na odludnej podlaskiej kolonii w starej wynajętej chatynce otoczyła mnie wielka cisza. W której zdolności jasnosłyszenia, sny na jawie i kontakty z duchami powróciły w swojej zwykłej dla mnie formie. Co to znaczy?
Mieszkając od urodzenia w niewielkiej miejscowości doświadczałam od czasu do czasu wizyt duchów nieznanych mi osobiście świeżo zmarłych osób, mieszkańców okolicznych wsi i miasteczka. Nie było to jakoś częste, ale zawsze dość spektakularne. Zawsze byli to ludzie, którzy zmarli nagle, zaginęli na krótko przed śmiercią lub samobójcy. Jednym słowem duchy błądzące. Czemu zjawiały się u mnie? Któregoś razu zadałam to pytanie któremuś z nich i otrzymałam odpowiedź: Ciebie widać z daleka. Świecisz…

Samo takie spotkanie do przyjemnych nie należy. Najpierw pojawia się silny dyskomfort psychiczny, zupełnie nagle i bez powodu. Zawroty głowy, mdłości, dosłownie zasypianie na stojąco, brak energii, drżenie mięśni, osłabienie nieomal omdlewające. Niemożność zrobienia czegokolwiek innego, niż położenie się spać choćby w środku dnia i poprzez zaśnięcie nawiązanie kontaktu z potrzebującym. Co oczywiście w miarę możliwości czynię.

Zamieszkanie w mało ludnym otoczeniu pośród lasów i pól, wespół ze zwierzętami, dzikimi i hodowanymi kazało mi najpierw zapoznać się w podobny sposób z duchami, których pamięć przechowywała stara drewniana chata. Nie były to duchy zaginione, ot przypisane miejscu ślady pamięci, niemniej były to dość szczególne spotkania. Pewnego razu duch starej babci, która przeżyła w owej chacie kilkadziesiąt lat pomógł mi ugotować kapuśniak dla robotników! Byłam tak zestresowana nowymi warunkami i pośpiechem, że zapomniałam dodać do garnka najważniejszych przypraw, między innymi suszonych grzybów. Kiedy sobie o tym przypomniałam, było za późno na dorzucenie specjału. Tymczasem w zupie jakimś cudem się znalazły i panowie bardzo sobie chwalili obiad. Jednym słowem, babcia wyraziła swoją aprobatę mojej osoby, co – słysząc różne podlaskie opowieści o nowych mieszkańcach starych chat straszonych przez zmarłych właścicieli – jest warte podkreślenia.

W innych wypadkach wizytowały mnie w sennych koszmarkach miejscowe zmarłe szeptunki. Przeważnie wchodziły przez furtkę i stawały w którymś oknie, zaglądając ciekawie do środka. Mogłam się im dobrze przyjrzeć. Dowiadywałam się o nich później, rozpytując miejscowych kto, gdzie, kiedy i jak wyglądał. Zgadzało się.

Wypracowałam sobie pewne metody przeprowadzania zbłąkanego. W czym zawsze pomaga mi jednak najbardziej jakaś niewidzialna wyższa siła, która się przeze mnie podczas takiego egzorcyzmu przejawia. He, sądząc po minach owych przeprowadzanych oraz prędkości z jaką to robią, to widzą wtedy coś, co je zaskakuje lub przeraża tak bardzo, że zmykają tam, gdzie trzeba. Pojawia się wielkie światło z nieba, czasem robi się przy tym otwór w suficie. Przyszło mi do głowy, że to musi być postać smoka lub podobnie strasząca maska. Ale niekoniecznie dzieje się to zawsze. Zapewne pojawia się przeze mnie istota odpowiednia do świadomości potrzebującego pomocy ducha, z taką mocą, która wypycha go poza granicę ziemskiej grawitacji.

Na prawosławnej wiosce, gdzie zamieszkałam nieco później, nie zdarzały mi się już takie spotkania. Doszłam do wniosku, że powodem jest inna kultura i religia, tutejsi w razie czego mają „swoich” odprowadzaczy.
Niemniej jednak kilka lat temu zdarzyło się, że zmarł nasz sąsiad, wiekowy już człowiek, z którym bardzo lubiłam rozmawiać. Miał on do religii stosunek sceptyczny, do cerkwi nie chodził z przekonania. Toteż nie zdziwiło mnie, gdy kilka nocy po pogrzebie ktoś zastukał w szybę pokoju. Za szybą ujrzałam znajomą twarz, ale jakże wychudłą, siną, z pałającymi oczami, wyglądającą wprost jak głodny duch! W jednej chwili zrobiłam znak krzyża (to jedno z moich akcesoriów egzorcystycznych, ale w zasadzie odpowiednie zachowanie dzieje się samo w takim transie, czyli całkowicie odruchowo) wymawiając stosowną formułkę. Duch natychmiast ujrzał we mnie coś, co go bezgranicznie przeraziło i w jednej chwili znikł, rozpuścił się, przeszedł ostatecznie granicę życia i śmierci.

W ostatnim czasie wydarzyło się coś, co przekonało mnie jednak, że i miejscowe duchy ludzi całkiem mi nieznajomych, zaczęły mnie „widzieć”.
Historia zaczęła się od tego, że najpierw zmarł pewien staruszek na naszej wiosce. Odszedł spokojnie, bez niepokojenia, z wszelkimi stosownymi ceremoniałami pogrzebowymi. Jednak jakiś tydzień później moja domowniczka stwierdziła:
– Miałam dziwny sen. Przyszedł do nas jakiś staruszek z sąsiedniej wsi, zapomniałam już jak się nazywa, i powiedział, że będzie u nas jeszcze jeden pogrzeb…

Jakoś tej, albo najbliższej nocy w lesie opodal rozsiadła się sowa i dalejże pohukiwać do późnej pory bez przerwy! To zawsze tworzy „klimacik”, ponieważ nasi wioskowi współmieszkańcy z dziada pradziada wróżą sobie, że jak sowa zahuka tak blisko, to ktoś niechybnie umrze. Tak naprawdę sowy pohukują co roku o tej porze blisko domostw, zlatując się w ślad za gryzoniami, które schodzą się z lasów i pól do ludzkich siedzib. I nie zawsze zdarza się pogrzeb na wsi. Tym razem jednak zjawisko poprzedził ów sen.

Nie minęło dwa tygodnie, gdy w sąsiedniej wsi zaginął staruszek, dziadek Sieroża. Nie znałam go, ani on mnie, ale wszyscy go znali, jak to tutejszego. Miewał zaniki pamięci. Ostatni raz widziano go 6 grudnia około 15 wychodzącego drogą za wieś. Poszukiwania nie dały rezultatu, a ta bezksiężycowa noc okazała się nader mroźna. Dalsza mobilizacja służb i poszukiwania różnymi sposobami, także z psami, nie przyniosły rezultatów. Pogoda była kiepska, najpierw silny nocny mróz i szron, potem silne długotrwałe opady deszczu. Nadzieja właściwie żadna.
Wiedziałam o tym, bo domowniczka przyniosła wiadomość z miasteczka, ale zapomniałam z czasem. Jednak w nocy 10 grudnia spadł na mnie dziwny sen.

Odwiedziłam sąsiednią wieś, w której mieszka kolega, który w moich snach pełni rolę Strażnika Małej Karmy. Była dość gęsto zaludniona, zabudowana starymi chatami, pola odgrodzone od siebie murami przypominającymi średniowieczne zwieńczenia zamkowe, z czerwonej cegły. Wszędzie ruina, bałagan i syf. Podobnie w obejściu owego Strażnika Czerwonej Granicy. Te symbole wskazywały na minusową strefę trzeciego, zielonego poziomu wyobrażeniowego z przejściami na poziom 5 karmiczny, czyli na strefę odwiedzaną i zamieszkiwaną przez głodne duchy, tj. tych, którzy pozostali przy swych starych formach zza życia i stracili więź ze swą duszą bytującą powyżej czerwonej granicy.

Zajęłam się głaskaniem małych źrebiąt, których było na podwórzu przed chatą kilka, chyba trzy. Puchate rude kasztanki, milutkie jak psy [Cerber, strażnik czerwonego przejścia, konie symbolizują przestrzeń, a więc chęć drogi w wyższe duchowe rejony w wyższym pojeździe świadomości]. Jednego namaściłam jakimś olejem, który znalazłam w białej butelce. Zabrakło trochę, ale rozsmarowałam wszystko dokładnie na koniku rękami, zwłaszcza na głowie, za uszami, na szyi i tułowiu. Wreszcie pomknął z resztą źrebaków poza obręb podwórza. Strażnik Granicy tymczasem ciągnął wodę z wioskowej studni do starego ocynkowanego garnka, który potem dźwigał w rękach ostrożnie do chaty [ważny obraz, który wskazywał na okoliczności odnalezienia zaginionego, co zrozumiem później]. Wracając zauważył, że nasmarowałam konika, stwierdził, że niedobrze, bo ten pachnący olejek przyciągnie owady [krwiopijców, czyli głodne duchy]. Zdziwiłam się, bo według mnie olej miał chronić przed nimi.

Zapragnęłam stamtąd wyjść, ale nijak nie mogłam znaleźć wyjścia. Otworzyłam, będąc w środku chaty jakieś drzwi, sądząc, że prowadzą do wyjścia, a tam była druga izba, odnawiana teraz przez chłopa, kobieta ze smętną miną stała przy kuchni. Obcy ludzie. Przeprosiłam za najście, wyszłam następnymi drzwiami, tam znów jakaś izba… W końcu wyskoczyłam oknem na podwórze, a tam inne mury wokół obejścia, włości znajomego Strażnika gdzieś dalej we wsi. Nie wiem gdzie jestem jednym słowem! Jakoś udało mi się zawrócić i trafić w bardziej znany rejon blisko strażniczej chaty.

Tam spotkałam młodziutkie dziewczyny, z których w jednej rozpoznałam koleżankę z dzieciństwa. Jakaż ona ładna się zrobiła! I jaka delikatna, wrażliwa! Do tego pięknie śpiewa. Zaśpiewała jakąś piosenkę na moją prośbę wysokim sopranowym głosem, byłam zachwycona [niechybnie pojawiła się wysokowibracyjna istota, którą aniołem można nazwać, i pokierowała umysłem i sercem zagubionego, którym śniłam]. Częstowałam resztę dziewczynek plackami z cukrem. Oj, smakowało [nakarmiłam zatem głodne duchy, które się zbiegły, przed którymi ostrzegł Strażnik]. Wreszcie pomyślałam, że czas na mnie. Wróciłam tylko jeszcze po mój portfel, który zostawiłam przed chatą Strażnika. Okazało się, że portfel zeżarł jego pies, bury włochaty brytan, został tylko strzępek. Byłam niepocieszona i zaniepokojona, bo trzymałam tam dowód i wszystkie dokumenty [identyfikator tożsamości, pamięć kim jestem, ziemskie ego]. Strażnik stwierdził cierpko, że wiedziałam, że ma psa, po co zostawiłam to na jemu na żer. I że teraz muszę zgłosić na policji, że zgubiłam dokumenty, aby nikt się nie podszył. Posterunek był otwarty tego sobotniego dnia do 11. Jak się pospieszę do zdążę. Trudno, wróciłam do domu, ale tam coś innego mnie wkręciło i nie zdążyłam zgłosić.

Pierwszym moim wnioskiem po obudzeniu się było: no, tak, ktoś zbłąkany przykleił się do mnie i śniłam jego oczami. I uwaga na głodne duchy!
Ledwie rano otworzyłam internet, pokazało się ogłoszenie o poszukiwaniach zaginionego 6 grudnia po południu dziadka Sieroży, wraz ze zdjęciem. Teraz też zwróciłam tylko zwykłą uwagę, współczując staruszkowi, który się pewnie zabłąkał w polu albo lesie. Ostatnie przymrozki nocne raczej nie dały mu możliwości przeżycia.
I całkiem nagle poczułam silne osłabienie, drżenie mięśni, znany mi świetnie ubytek energii. Można by to przypisać spadkowi poziomu jakichś witamin, małej ilości świeżego powietrza i światła w te krótkie grudniowe dnie, ale czemu aż tak gwałtownie? Już po chwili wiedziałam. Dziadek Sieroża znalazł mnie, przykleił się i sny mnie o tym powiadomiły!

Usiadłam do modlitwy, w skupieniu odmówiłam kilka razy modlitwę pańską, bezskutecznie próbując sobie przypomnieć jakąkolwiek po cerkiewnemu. W końcu przeżegnałam się po prawosławnemu w lewą stronę w imię Atca, Syna i Swiatoho Ducha Amin i rozłożyłam cztery karty tarota na wzór tego znaku. Wypadły na teraz: Kochankowie i 9 Mieczy zmierzające do Pustelnika: wszyscy szukają zaginionego dziadka, dyskutując w którą stronę poszedł. W przyszłości wypadł siódmy wielki arkan Rydwan, zostanie znaleziony. Ale ducha muszę odprowadzić ja, pokazując mu twardo kierunek w górę.
– Znajdą go siódmego dnia od zaginięcia. Gdzieś przy drodze, na rozwidleniu, zabłąkanego, leżącego, jakby pijany, albo spragniony…

Rydwan

Po południu pokazało się ogłoszenie, że dnia następnego, 11 grudnia odbędzie się akcja poszukiwawcza mieszkańca naszej gminy, zbiórka o godzinie 9:00 przy stacji paliw i rodzina prosi wszystkich o udział w akcji.
Wieczorem, gdy szykowałam w kuchni kolację, stojąc przy oknie od lasu usłyszałam znowu pohukiwanie sowy. Dziwne, bo wewnątrz domu raczej ptaków nie słychać z zewnątrz, tym razem było. Dwa-trzy całkiem głośne huknięcia. Po położeniu się spać, ledwie przymknęłam oczy zapadłam w trans. Ktoś wszedł od strony łazienki i kuchni do pokoju. Usłyszałam cichy szept koło siebie. Poprosiłam dwa razy, aby powtórzył głośniej. Powtórzył, ale tak samo cicho i niezrozumiale. I ocknęłam się. Tak naprawdę, nie wydałam z siebie żadnego głosu na jawie.

Zaraz potem pokazał się obraz. Dwaj ludzie patrzą na mapę, która jest obrócona do nich i mojego wzroku skosem, prawym górnym rogiem. Ich oczy zakrywa jakby czarna przepaska. Prostokąt poznaczony siatką kartograficzną, tyle rozróżniam. Nie wiem, czy to mapa samej wioski, czy terenu gminy. Człowiek z lewej pokazuje dłonią na górny róg mapy. Tymczasem na mapie widzę jakieś maleńkie znaczki wiodące w dół. Wyglądają jak “łezki” z mapy góglowej, tyle, że wewnątrz świeci się jakiś kształt. Przypomina róg jelenia, albo kości żeber. Łezki są w środku granatowe albo ciemnofioletowe. Jest ich dwie-trzy i są w dole mapy, przy samej dolnej krawędzi.

Trzeba było wypuścić koty, więc wstałam w środku nocy. W łazience przekonałam się, że kocur sypiający na pralce zrzucił na posadzkę sweter, na którym sypia. Musiał nagle zeskoczyć z nastawionymi pazurami, zaczepił się. Coś go w takim razie nagle wystraszyło.

Rano hipnagog: wynoszą skądś ostrożnie ciało, bezwładne, kładą ostrożnie na białej przyczepce, może wkładają do białego pogotowia, niewyraźne.

Tym razem kolejnego dnia źle się czuła moja domowniczka, wykazując wszelkie objawy doczepionego ducha, osłabienie, drżenie, zawroty głowy. Zrobiłam jej zabieg reiki, ale ona była wciąż niespokojna.
– Wiem, co mi pomoże! Muszę zjeść racuchy! Tylko to!
Była zaraz po obiedzie, ten przypływ apetytu był niezrozumiały na tyle, że zażartowałam:
– Wiem, dziadek Sieroża marzył o plackach z cukrem przed śmiercią. Nie odejdzie, póki go nie nakarmisz. Prosił o coś w nocy, pewnie o to! Ja, jako bezglutenowa, nie mogłabym spełnić życzenia.
Usmażyła talerz pachnących racuszków, posypała cukrem pudrem i zjadła kilka pod rząd, częstując przy okazji psy. Objawy osłabienia znikły natychmiast. Ja ich nie miałam już od nocnej wizyty.

Poszukiwania 11 grudnia były mocno emocjonujące, nie przyniosły rezultatu, zaginiony nie znikał z moich myśli.
Obliczyłam horoskop horarny na pytanie: gdzie jest ciało? Rzuciłam temat tego horoskopu na grupie astrologicznej. Odezwało się dwoje doświadczonych w takich interpretacjach astrologów, sugerując, że dziadek żyje. W co uwierzyć już nie mogłam.

hor

Kolejnej nocy mimo, że koncentrowałam się na temacie, a sowa wtórowała głośno, nic się już w temacie zaginionego nie wydarzyło, znikł, rozpuścił swoją dotychczasową ziemską formę i przeszedł poza granicę małej karmy. Moje zadanie, odprowadzacza, zostało zatem wypełnione.

12 grudnia, siódmego dnia od zaginięcia znaleziono ciało dziadka Sieroży. Na grupie astrologicznej odbyła się tymczasem taka rozmowa, której najważniejsze konkluzje brzmiały następująco:

ES: Mój wniosek wstępny: udał się na południe, w dalszą drogę, niż sądzi otoczenie. Za sygnifikator staruszka, który już najpewniej nie żyje (na co wskazuje również Pluton w zenicie) biorę Saturna. Księżyc w sekstylu do Jowisza w 8 domu to mobilizacja ludności do poszukiwań. Służby (policja, strażacy i ochrona pogranicza) go nie znalazły, to Mars w mylącej koniunkcji z Neptunem. Ascendent i jego władczyni Wenus to pewnikiem moja skromna osoba, którą „gnębi” dyspozytor Pluton, czyli duch zmarłego, próbując nadać kierunek poszukiwaniom. Co do Wenus i Jowisza to jest takie prawidełko: „Należy uwzględnić położenie Jowisza i Wenus, które z natury są korzystne i rzadko powodują coś złego. Negatywnie działają zwłaszcza jako władcy 6, 8 i 12 domu.” Wenus nie jest co prawda władczynią 6 domu, ale w nim przebywa, no, i rządzi częścią 12 domu. A Jowisz włada 8 domem śmierci. Pan ów zniknął na końcu wsi, skąd droga wiedzie do przynajmniej dwóch innych wsi. Trzy transsaturniki są ustawione bardzo treściwie. Neptun myli drogę, Pluton wskazuje na nieboszczyka moim zdaniem, a Uran na miejsce ukryte na uboczu, być może odkrycie w niespodziewanym miejscu i przypadkiem.

Mirosław Czylek: Spróbuję się pobawić. Sygnifikatorem dziadka może być Mars, władca siódmego domu („ktoś tam”, nie sąsiad, nie wujek, nie ojciec). Mars jest po niedawnej koniunkcji z Neptunem (zaginięcie), w pobliżu gwiazdy Archenar, oznaczającej ujście rzeki. Archenar to gwiazda dobrotliwa, bo oznacza koniec saturnicznej drogi, koniec jakiegoś męczenia się. Ale ponieważ Merkury, potencjalny władca derywowany śmierci „lubi” Marsa, nie powinna zezwolić mu umrzeć. Myślę też, że Mars też nie jest w złej kondycji, jest w swoim żywiole, nie znosi też śmierci. Myślę, że niedługo nastąpi odnalezienie, kiedy większość postawiła krzyżyk na nim. Koncepcja meliny, utraty pamięci czy … zatrucia ewentualnie, ale nie natychmiastowej śmierci, też możliwa. Nie tylko z racji wieku. Jednak nie mam weny, gdzie on może być.

ES: Mirku, to byłby rzeczywiście cud. Jednak upieram się przy tym, że Mars to służby, szukające przy pomocy różnych detektorów, pojazdów, psów na przysłowiowy oślep. Można także brać pod uwagę Marsa jako sygnifikatora nagłego przypływu młodzieńczego wigoru u staruszka, który zapomniał co i jak, ale siła go rozpierała i postanowił odwiedzić kogoś znanego w młodości w którejś sąsiedniej wsi. I tak pobłądził, wywiedziony na manowce przez Neptuna. A ciągnąc myślenie dalej, jeśli Mars wywiódł go, a jest zarządzany przez Jowisza w 8 w Strzelcu, w bliskiej kwadraturze, to mamy dom śmierci i zew drogi w jej kierunku. Mars w Rybach wskazywałby na wodę, otóż w tych okolicach takiej raczej nie ma. Jeśli brać pod uwagę położenie Saturna to mamy takie okoliczności – pola, płoty, pastwiska, dalszą drogę, pagórek, a także świątynię. Sprawdziłam też godzinę i datę zaginięcia. Saturn wypada w tym horoskopie w 8 domu. Ścisła koniunkcja Marsa z Neptunem w 10. Księżyc w koniunkcji z Jowiszem zmierzał przez 6 dom do nowiu na Dsc (masowa mobilizacja poszukiwaczy), ale po drodze zahaczając kwadraturę Marsa (dzikie zwierzęta nocą?) i Neptuna. Niestety, widzę tu wciąż potwierdzenie moich wniosków. Asc w Bliźniętach, a Merkury w 6 w Skorpionie, rozwidlenie dróg mi się kojarzy [choć jest i wodny znak Merkurego].

Anna Maria Skórska: Też zgadzam się z Mirkiem. Poszukiwany pan to Mars. Kondycja Marsa jest bardzo słaba, ponieważ jako planeta gorąca i sucha znajduje się w znaku zimnym i wilgotnym. Ostatni aspekt Mars robił ze Słońcem (kwadratura) i z Neptunem (koniunkcja). Najpierw Mars spotkał się ze Słońcem (może jakiś problem z sercem, ponieważ Słońce jest naturalnym sygnifikatorem serca i włada radykalnym domem V w tym horoskopie), a potem natknął się na Neptuna (dużo wody). Mars znajduje się na gwieździe Achernar, co może wprost wskazywać na okolice ujścia jakiejś rzeki na południowy wschód (sektor od ASC do MC). Pocieszające jest jedynie to, że Mars nie robił ostatnio żadnego aspektu z sygnifikatorem śmierci, ani radykalnym (Jowisz), ani derywowanym (Merkury). Niemniej jednak Mars znajduje się we władzy Jowisza, a nad Merkurym „za chwilę” władzę straci. Co do Saturna, naturalnego sygnifikatora starszych ludzi, to on też znajduje się w koniunkcji przez antiscion ze Słońcem. Jest też taka możliwość, że skoro Mars znajduje się na wierzchołku domu XII (system domów Regiomontanusa), to może on na skutek zaniku (Neptun) świadomości (Słońce) trafił do jakiegoś szpitala lub innego tego typu miejsca. W każdym bądź razie bardzo dużo wody znajduje się przy tym Marsie (znak Ryb, Neptun i gwiazda Achernar, czyli ujście rzeki)…

ES: Najpierw się ustosunkuję, może jakąś strugę tam po drodze dałoby się znaleźć, ale w okolicy nie ma żadnych wielkich wód, oprócz może pojedynczych glinianek leśnych. Szpital najbliższy jest 50 km stąd. To naprawdę odludne klimaty! A teraz powiem tak: skupiacie się na szukaniu żywego człowieka, a horoskop postawiony jest konkretnie na pytanie: gdzie znajduje się ciało zaginionego? Dlatego patrzę na Saturna. Pan ów miał blisko 90 lat.

Anna Maria Skórska: …Jeśli Saturn to rzeczywiście nasz zaginiony, to należy go szukać na południu, z lekkim odchyleniem na zachód, może w pobliżu ruin jakiejś świątyni albo starego cmentarza (w każdym bądź razie czegoś koziorożcowatego i sakralnego zarazem). Nie wiem, czy w tych rejonach są takie miejsca, ale tylko takie możliwości widzę.

ES: No, więc został znaleziony dzisiaj ok. południa. Poszedł na południe w całkiem inną stronę, niż przypuszczano. W stronę wsi, która słynie w regionie ze stawów rybnych! Nie dotarł do niej, ciało znaleziono w jakieś przydrożnej studzience, szczegółów nie znam, ale woda jest! Zatem kości staruszka spoczną jak przystało na cmentarzu, co dodał horoskop horarny. I taki dodatek, dziadek kierował się w perspektywie swojego zamiaru na górę Grabarkę, czemu odpowiadałby Saturn w 9 domu. Było za daleko, aby mógł tam dotrzeć o własnych silach, ale to starcze przeczucie, chyba zapowiadające pożegnanie się z życiem. Wychodzi, że pytanie wcale nie było źle zadane. Jednak mieliście rację, że trzeba było iść za Marsem.

Mirosław Czylek: Archenar wskazywał na koniec pewnej drogi u ujścia, a kanał jest jak najbardziej ujściem. Woda musiała być, co prawda spodziewałem się jej w formie podanej w celach konsumpcyjno – leczniczych, ale i ten związek pasuje.

ES: Zważ, że zdążał na Grabarkę, słynnej z leczącej studzienki i strugi. [To owa butelka z karty Rydwan, która wypadła mi na opisanie kierunku drogi, gdzie szukać] Cały czas jednak zaznacza się Saturn w 9, starzec, góra, świątynia. Po prostu mnie przykuło do tego Saturna, jak spojrzałam. Jednak warto gromadzić takie spostrzeżenia i doświadczenia, żeby nie ulegać subiektywnościom przy innych analizach.

Mirosław Czylek: Jest parę takich gwiazd symboli w astrologii, które oznaczają rozwidlenie, rozdroże, koniec. Ich natury są różne. Archenar, Aldebaran, Fonalhaut, Szczypce (szalki Wagi) czy Spika. To się bardzo przydaje. Ja to nawet stawiam jako najmocniejszy wskaźnik i tutaj jestem antykanoniczny.

I na tym zakończmy dywagacje. Nauki zostały przyjęte i uświadomione. Niechaj zmarły odnaleziony spoczywa w spokoju.

1 myśl w temacie “Błędny duch”

Dodaj komentarz